Kiedy pojawiła się wieść, że powstanie kolejny film osadzony w świecie Jasona Bourne'a, ale że bohater grany przez Matta Damona się w nim nie pojawi, fani oszaleli. Głosy oburzenia rozlegały się z prawa i z lewa. Ponoć nikt nie wyobrażał sobie, że taki film może powstać, a co więcej – że może być dobry. Na szczęście w Hollywood są jeszcze ludzie, których wyobraźnia sięga dalej niż przeciętnego widza. Brak Jasona w "Dziedzictwie Bourne'a" to najlepsze, co mogło się serii przydarzyć.
Bo choć Jason Bourne jest nieobecny ciałem, to czuć jego ducha. Jego czyny odbijają się szerokim echem w świecie tajnych projektów i profesjonalnych zabójców. I to na tych konsekwencjach koncentrują się twórcy. Kiedy kolejne projekty zostają zagrożone za sprawą niekontrolowanych "wybryków" Bourne'a, do akcji wkracza specjalna ekipa czyścicieli. Ich zadanie jest proste: ograniczyć straty, uratować to, co się da, a resztę zniszczyć. Tą resztą, jak się szybko okaże, są ludzie. Łatwiej jednak wydać rozkaz, niż wcielić go w życie. Przypadek sprawi, że Aaron Cross – obiekt nr 5 jednego z tajnych programów badawczych – przeżyje. Ale ten stan rzeczy szybko może ulec zmianie. Rozpoczyna się desperacka walka o przetrwanie...
Sama historia przygód Crossa to gatunkowy standard. Tony Gilroy jako reżyser jest solidnym rzemieślnikiem. Brakuje mu co prawda tej iskierki geniuszu, jaką miał Paul Greengrass, przez co wszystko wydaje się nieco zbyt poprawne, uładzone. Ale to wciąż dobre kino, a Jeremy Renner od paru produkcji przysposabiany na nową gwiazdę filmów akcji, w końcu może się w pełni wykazać. I nie zawodzi.
Wszystkie niedostatki w reżyserii Gilroy nadrabia w scenariuszu. To, w jaki sposób rozbudował świat, budzi mój najwyższy zachwyt. Uniezależnienie go od Bourne'a nie tylko nie uszczupliło wykreowanej rzeczywistości, ale wręcz wzbogaciło ją o nowe elementy. Teraz stało się możliwe stworzenie kolejnych obok Jasona i Aarona bohaterów, śledzenie ich losów, splatanie poszczególnych wątków. A ci, którzy wciąż liczą na powrót Matta Damona, mogą podtrzymywać swe nadzieje. "Dziedzictwo..." pozostawia otwartą drogę do spotkania obu agentów.
Jeśli Gilroy będzie prowadził serię z głową, to możemy spodziewać się co najmniej kilku filmów stojących na równie wysokim poziomie, co filmy Greengrassa. W ten sposób "Dziedzictwo Bourne'a", obok filmów Marvela, staje się największym konkurentem seriali telewizyjnych, odbierając im przewagę jaką daje możliwość komplikowania do woli fabuł, bo bohaterowie nie są ograniczeni jednym filmem/odcinkiem. Ja w każdym razie już czekam na ciąg dalszy.
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu